Przekonania, zabarwienia, kostki lodu i cebule...
- Patrycja Germain
- Apr 26
- 11 min read

Często rozpoczynając swoją "przygodę z jogą" podchodzimy do tematu z bardzo różnych indywidualnych kierunków i nie ma w tym nic złego.
Nie mniej im dalej w las tym gęściej: filozofia jogi wymaga od nas analizy własnych uwarunkowań i tym co nami kieruje, inaczej czysta praktyka nie byłaby niczym innym jak zabawką do zajęcia uwagi albo jeszcze gorzej czystą kulturą fizyczną. Nie od razu tak, że z jednym czy drugim jest coś nie tak: angażowanie uwagi w coś poza nami jak kultura, nauka czy też czysta rozrywka lub bycie sportowcem, akrobatą, wyczynowcem wszystko ma swoje miejsce i ma swoje walory. Dlatego pozostawienie Jogi na swoim miejscu - a nie robienie z niej kalki w imię dostosowywania się do czasów czy jednostek - też jest, tak samo ważne. Bez tych ram robi się straszny chaos, a gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść. A pusta joga, to nie joga. Tak jak wszystko co ma formę, ale straciło treść – w dzisiejszych czasach stajemy się tego coraz bardziej świadomi i coraz częściej zaczynamy na sobie odczuwać destrukcyjny wpływ płytkości. Płytkości relacji, kultury, komunikacji może dlatego coraz częściej wybieramy po prostu samotność – ostatni bastion autentyczności.
Jeśli już uczymy się o filozofii Jogi to jest to często swego rodzaju wiedza czysto teoretyczna, nie odzwierciedlana w życiu codziennym, trochę dekoracyjna, zapamiętywanie sanskryckich słówek, poznawanie konceptów i co dalej. Nic. Znowu płytkość.
Wiele razy widziałam niechęć w oczach uczniów i słyszałam słowa „ja nie chcę się uczyć, ja chcę pracować z ciałem” już na samo wspomnienie filozofii. Nikogo za nic nie winię, każdy ma swoje potrzeby i jest w innym miejscu. Ale jeśli nie mam z kim bawić się filozofią to za pomocą pisania będę układać w całość to co czasem wydaje mi się że znam tylko wyrywkowo. Papier (a raczej komputer) wszystko przyjmie, oczu nie ma i mojej gramatyki też nie poprawia, najwyżej coś podkreśli na czerwono, ale się nie obraża, nie myli dysleksji z lenistwem i się nie wyłącza. Więc zajmę się tym co zajęło mi 40 lat aby w sobie polubić – myśleniem.
Na ruszt biorę koncept Upadhi, właśnie w kontekście ucieczki do pracy z ciałem, a nie z całym sobą. Bo ciało to w sumie nic innego jak Upadhi.
Ale od początku: poszukiwania swoje opieram na dualnej filozofii Jogi i niedualnej Advaita Wedancie, za przekaz biorę całkowitą odpowiedzialność, jeśli coś jest nie jasne lub okaże się błędne, to moja wina – dla tego proszę o eseistyczne, a nie naukowe podejście do tekstu, który zresztą postaram się oprzeć na osobistych doświadczeniach, aby podkreślić to że filozofia (a nie tylko praca z ciałem) jest bardzo ludzka, zwyczajna, naturalna i tworzy podstawę funkcjonowania w świecie.
Upadhi – koncept filozoficzny, nie fizyczny – to dodatek ograniczający, coś co maskuje, blokuje, zniekształca spostrzeżenie pierwotnej natury rzeczy.
Nauczyciele Jogi przedstawiali mi Upadhi symbolicznie jako welon, a nawet warstwy welonów, które przyćmiewają wewnętrzne światło – co mnie skojarzyło się z cebulą :)
Nauczyciele nie dualnej Adwaity jako symbolem często posługują się kryształem, który ustawiony na różnym tle, przejmuje jego kolor, traci swoją przeźroczystszość, a my przestajemy postrzegać jego prawdziwą naturę – nie zależną od niczego czystość.
Niby różnicy w podejściach nie ma – bo przecież w obu przypadkach, chcemy doszukać się wnętrza – a jest.
Joga obrazuje to jako proces, który wymaga działania (technik jogi) , zdjęcia warstw, które są. Dokopania się. Rozebrania.
Adwaita od początku pokazuje że jest tylko jedno, czym symbolicznie jest tutaj kryształ. Cała reszta, jego kolory przejęte z tła to tylko złudzenie optyczne. Kryształ nigdy w rzeczywistości nie staje się kolorowy, zawsze jest czysty, jego pierwotna natura się nie ukrywa, więc nie trzeba jej poszukiwać, dokopywać, zdejmować warstw. W tej rzeczywistości nie ma potrzeby na praktykę technik Jogi, bo nie ma ilości oddechów czy pozycji jogi, które jeszcze bardziej mogą nas zbliżyć do wnętrza. Bo kiedy tylko wnętrze jest, nie ma nic po za nim, nie-ma-dwa to brak spostrzeżenia tej prawdy jest jedynie problem ignorancji. a nie braku praktyki.
Mnie przyszedł na myśl jeszcze jeden symbol, chyba bardziej zbliżony do Adwaity niż do Jogi, ale jeszcze bardziej subtelny, może troszkę wymieszany – kostka lodu. Zastanówmy się nad tym przez chwilę? Czy aby niebezpiecznie nie łączą się tutaj obie filozofie, mam nadzieję że nie, bo wyjdzie z tego galimatias, bo albo się czegoś szuka albo się już to ma. Nie można mieć obu, drogi i zdobytego celu jednocześnie, a może można?
Kostka lodu - teoretycznie przeźroczysta, tak jak kryształ. Wrzucona do szklanki z kolorowym napojem przejmuje jego kolor. A potem … się w nim rozpływa. Jogicznie (dualnie) zachodzi proces spajania się jednostki z całością i powstaje unia. Jedność wcześniej rozdzielona na dwa: kostka lodu i napój, teraz jest tylko jednym: zimnym napojem. Uwolniła się jej pierwotna natura: woda, która była podstawą i kostki lodu i napoju, po czym zjednoczyła na tyle że nie da się jej już rozdzielić.
A jak na to popatrzeć przez oko nie dualnej Adwaity: kostka lodu zawsze była czystą wodą, tylko przejmując kolor napoju, trochę się w nim zagubiła, zapomniała że już jest wodą. Symboliczne roztopienie, tak jak w przypadku Jogicznej unii, nie ma tu sensu, bo roztopienie kostki lodu nie sprawi, że tej wody w kostce będzie mniej lub więcej. Woda jest, kostka jest, a napój nie tylko zniekształca jej kolor, ale rozpuszczając kostkę zmienia jej prawdziwą naturę, na tyle że przestajemy postrzegać wodę, a widzimy tylko napój…
… jak widać mój przykład nie jest do końca udany, ale tak to już jest z przykładami, gdyby udało się opisać istotę niewyobrażalnej esencji (Brahman) za pomocą kostki lodu, kryształu czy cebuli to nie potrzebne byłoby nam głębokie myślenie, które być może jest jedynym biologicznym walorem ludzkiego zwierzęcia.
Moim niedopieczonym przykładem właśnie do tego chcę Cię zachęcić, człowiek to nie tylko ciało, a ucieczka od myślenia to nie rozwiązanie. Myślenie to też proces, praktyka, której się uczymy i którą szlifujemy. I która nie zawsze nam wychodzi, tak jak Asana czy Medytacja, ale przy odrobinie cierpliwości stajemy się sprawniejsi, a nawet elastyczniejsi w tej praktyce.
Ale zaraz, zaraz! Można teraz powiedzieć, że uciekam od ciała w myślenie – zamiast życiem, zdrowiem, rodziną, zajmuję się kostkami lodu i kryształami. Tędy też nie droga. Co jakiś czas się zapomnę, bardziej wychylę się w jedną lub drugą stronę, tracę balans. To kluczowe słowo odkryłam dopiero po dekadzie dłubania w Jodze, chociaż od początku było przed moim nosem, nawet fizycznie – w każdej Asanie, w każdym oddechu. Swój błąd odkryłam tylko wtedy kiedy się zawiodłam: robiłam wszystko wg jogowego przepisu, a wyszła kupa. Całą Jogę miałam wtedy ochotę wyrzucić do kosza. Ale tak to już jest kiedy skupimy się na celu, na szczycie, tracąc po drodze balans na oślep przemy dalej. Podejrzewam, że też tak macie, jogini czy nie, wszyscy się trochę w życiu gubimy, nielicznym udaje się odnaleźć.
Dla mnie myślenie jest drogą do siebie, uczenie się balansowania na cienkiej nici między materią a duchowością, filozofia uczy mnie obcowania z paradoksem, tańca z abstrakcją, a czym innym jest człowiek jak nie paradoksem i abstrakcją. Prędzej ten paradoks i abstrakcję widzimy w innych niż w sobie, i tutaj właśnie filozoficzny koncept Upadhi, zaczyna nabierać zwykłej życiowej rangi.
To nie cebula, nie kryształ i nawet nie kostka lodu to Ty. Na wspomnienie filozofii uczniowie mówią „nie chcę się uczyć” a szkopuł tkwi w tym że filozofii Jogi i Adwaity nie tyle się uczy co jest to proces oduczania się tego czym mi się wydaje że jestem, pozwala zobaczyć swoje warstwy, przystawia lusterko do samego siebie i zmusza popatrz.
Dlatego właśnie tak wielu ucieka w pracę z ciałem, ze strachu przed tym co może zobaczyć.
Przyzwyczailiśmy się do swoich warstw swoich upodobań (Upadhi) lubimy nieść ciężar swoich traum (Upadhi) kim będę bez swoich przekonań (Upadhi) kim bez historii, kultury, religii (Upadhi, Upadhi, Upadhi). A co jeśli w środku nic nie ma? Zniknę?
Nie ma w przyrodzie większej siły niż namacalne istnienie, życie.
Dlatego z nie dualnością trzeba się powolutku oswajać po to właśnie ta cała wiedza, te wszystkie koncepty, filozofia i po to nauczycie,l żeby ktoś nas wziął za rękę i powiedział nie bój się, nie znikniesz.
Do nie dualności nie ma drogi, procesu to już jest tylko się przed tobą schowało, zabarwiło kolorami. Prosta prawda jest taka że nic nie musisz, nikt cię nie ocenia, jesteś wystarczający bo kompletny.
Trudno to pisać, jeszcze trudniej usłyszeć. A najtrudniej sobie powiedzieć „jestem wystarczający” i nie odczuć zdziwionej reakcji w ciele, czasem nawet obrzydzenia albo nie zaśmiać się nerwowo.
Zaraz znowu okaże się że wyszedł mi bełkot, dlatego teraz bardzo realnie o Upadhi, w sensie odgrywanych ról, które niedawno odkryłam na sobie – i dopiero wtedy zrozumiałam co to jest to Upadhi – ucz się filozofii człowieku, ona tak wolno się rozwija.
Rola rodzica:
Ostatnimi czasy bardzo się starałam żeby zabezpieczyć byt moim dzieciom. Włożyłam w to calutką siebie, w końcu poczułam, że nie tyle co jestem gotowa do tej kapitalistycznej gry, ale w końcu mam na to czas – dzieci na tyle duże, że się zajmą sobą, a teraz trzeba zarobić im na studia. Ale im więcej pracy, czasu, energii tym coraz większy minus, coraz większy dług. Ściana, klątwa. Kiedy nie ma nic w co można by uciec to zaczynamy się przyglądać.
Zobaczyłam, że tak naprawdę chciałam zalepić dziurę w sobie, ból niespełnionego dzieciństwa. Mój brak, który ciągnął się za mną z przeszłości, przełożyłam na swoje dzieci i chciałam go na ślepo wypełnić. Błąd dwojaki, nałożenie warstw. Po pierwsze mój ból z dzieciństwa już nie istnieje, bo już dzieckiem nie jestem. Co nie było, to nie było. Sprawienie tego teraz nie sprawi, że tego co nie było, będzie jakby było, danie tego komuś innemu nie spawy że ja to dostanę – paradoks psychologii, szkoła karmy jak zwał tak zwał. Po drugie jak ślepa chciałam dać moim dzieciom to czego nie miałam, tak zaślepiona swoim brakiem nie zauważyłam, że to czego ja nie miałam, one mają od samego początku. Mają to i to na wyśmienitym poziomie. Kolejne Upadhi – czy robiąc coś dla innych, robimy to tylko i wyłącznie dla siebie? Koniec końcom w całym tym procesie nie tylko nie dałam dzieciom tego czego sama nie miałam ja (bo już to mają) a odebrałam im to czego one potrzebują – samą siebie.
Rola nauczyciela:
Tyle się z tym biłam, gniotłam przez dekady jak zrozumieć moje miejsce i czy to w ogóle moje miejsce, by nauczycielem się nazywać. Jest to rola bardziej zewnętrza, dalsza od własnego centrum, mniej intuicyjna niż rola rodzica. W końcu uczymy się jak być nauczycielem, a bycie rodzicem traktujemy jak naturalne, pierwotne czy wręcz biologiczne coś co się nam często po prostu przydarza nawet jeśli je skrupulatnie planujemy. Moja pierwsza rola nauczyciela w sumie była z przypadku, nie było to coś czego chciałam, nie coś do czego myślałam że mam talent – wręcz przeciwnie, jako osoba bardzo introwertyczna wolę być za kulisami, niż przed publicznością. Ale tak wyszło – jedyne czego bardzo chciałam to się uczyć, rozgryźć kwestię całego istnienia – a potem pojawiło się uczucie, że jak coś wiem, to trzeba to przekazać innym, bo inaczej będę po prostu chciwa.
Wkomponowało się w to płaskie rozumienie Karma Jogi – często tłumaczonej jednym zdaniem jako „bezinteresowna praca” i tak stałam się narzędziem. Nie mam nic przeciwko temu doświadczeniu, płaskie rozumienie czy nie, świadome czy nie, nie muszę rozumieć jak i dla czego marchewka jest dla mnie dobra żeby jeść marchewki, więc tak czy inaczej jakaś korzyść z tego była. Nie mniej bycie narzędziem często może nas od siebie na tyle oddalić, że zaczynamy się naprawdę głęboko zużywać. Tobie też, jogin czy nie, na pewno jest znane tak zwane wypalenie? W tym scenariuszu do innych też zaczynamy podchodzić instrumentalnie, opatrznie wyobrażając sobie że robimy im tym przysługę, bo w końcu nie tylko ja jestem narzędziem, ale my wszyscy – tak rozumiałam Karma Jogę, z tym też zapewne spotykasz się na co dzień u lekarza, dentysty, czy w urzędzie.
Głębsze rozumienie Upadhi bardzo by mi wtedy pomogło, ale najwyraźniej nie byłam na nie gotowa i w końcu się po porostu wypaliłam. Ale bądźmy szczerzy takie podejście ma jeden bardzo ważny element – ścianę za którą można się schować – tak jak w korporacji, kiedy dzwonisz z zażaleniem, a ten niczego winny pracownik przy słuchawce telefonu, odpowiada ci że nie może nic zrobić bo „takie są zasady.” Nic tak nie zabija człowieka w człowieku, jak zasady.
Tak jałowa trafiłam na nauczycieli Adwaity – w pewnym sensie było do doświadczenie konieczne, wypalić się tak żeby mnie już nic nie trzymało, może to prawdziwy cel Karma Jogi?
Wtedy poznałam inną jakość uczenia – nie mechaniczną, a pełną miłości – dalej nauczyciel Wedanty ma się za czym schować bo przecież posługuje się starożytnymi tekstami, ale te teksty nie są dla niego tarczą, a tacą, która go nie chowa a podtrzymuje. Jest to święty balas - nauczyciel nie obdarza cię miłością i nie rozkochuje w sobie (coś o co często podejrzewamy postać Guru) a widzi Miłość w tobie. Nie ignoruje ciebie, ale zwraca się do tego co w tobie. Jest to dziwne uczucie być tak głęboko widzianym, bardziej nawet niż często widzimy się sami. Nauczyciel, Guru widzi to co pod warstwami Upadhi. Widzi ciebie, widzi Jedno.
Jeszcze jestem na etapie gdzie mnie to głęboko paraliżuje, pewnie ma to coś wspólnego z tymi brakami z dzieciństwa – jeśli ktoś widzi że jestem wystarczająca, a ja nie widzę że jestem wystarczająca, to pojawia się niewygodne uczucie bycia impostorem.
Stąd na drodze z bycia narzędziem do bycia nauczycielem na chwilę utknęłam w pewnym Upadhi - ucząc, nie do końca w wierzę siebie, nie do końca czuję się wystarczająca.
I tak jak kiedyś chowałam się za ideą Karma Jogi i bycia narzędziem to teraz chowam się za tym „to tylko moje zdanie” lub takie i takie mam doświadczenie, tyle i tyle się uczę, popatrz na mój dyplom, nie wymyśliłam go sobie. Jedno Upadhi zamieniło się na inne Upadhi – to czesto wielki problem w świecie duchowości – kwantyfikacja, jedno lepsze niż inne, jedno wyższe, szlachetniejsze, a w rzeczywistości wszystko jedno co - to dalej Upadhi.
Przekonany o swojej niewystarczalności nauczyciel, to trochę tak jak ślepy prowadzący ślepego.
Jest jedna esencja przenikająca wszystkie religie i duchowe ścieżki w tym Jogę i Adwaitę, jedna esencja przenikająca wszystkie nasze zachowania i relacje, pozwolę ją sobie nazwać Miłość – czysta abstrakcja i paradoks w jednym, bez początku, końca i bez przyczyny.
Obie te role, rodzic i nauczyciel, to w rzeczywistości jedna rola. Rodzic jest pierwszym nauczycielem. Nauczyciel nauczający z poziomu serca jest jak rodzic (nie usługodawca i nie strażnik) – stąd często nie rozumiana na zachodzie miłość do Guru – to nie miłość do człowieka a miłość do miłości, którą nam bezinteresownie pokazano. Czy nie dla tego kochamy swoich nie idealnych rodziców?
Zdejmując z siebie Upadhi ról, idąc bardziej do centrum odnajdujemy ten kluczowy balans. Przestajemy być przeciążani w jedną czy drugą stronę. Ale to nie znaczy że tych Upadhi pozbywamy się całkiem, że przestają istnieć, bo nie może przestać istnieć coś co nigdy nie istniało – to był tylko kolor, złudzenie optyczne.
Nie mniej pierwszy krok to nauczyć się w tym złudzeniu funkcjonować, a nie być przez nie oszukiwanym, manipulowanym i popychanym do takiego czy innego działania, nie pozwalać nieświadomej fali emocji przetaczać się przez nasze ja, zmiatając wszystko z drogi. A pozwolić sobie na funkcjonowanie w dualnym świecie z pozycji pewnego dystansu – tutaj bardzo pomocne są jogiczne Yamy i Niyamy.
Ostatnio odkryłam że Nauczyciel to tak naprawdę Uczeń, który tak lubi się uczyć że znalazł sobie akceptowalny społecznie (i przez samego siebie) sposób na obcowanie z wiedzą do końca życia.
A dojrzały rodzić, to człowiek, który nie tylko dba o swoje dzieci, ale i o swoje wewnętrzne dziecko, które zawsze w sobie nosi.
Dwojakość ról nie sprawia że jedna jest mniej autentyczna niż druga, wręcz przeciwnie daje głębszą znajomość potrzeb, jak i zdrowy dystans do zajmowania się nimi, czy to w innych czy w nas samych. Bo w rzeczywistości każdy z nas bywa i nauczycielem i rodzicem, jak nie dla innych to dla siebie, nie zależnie od tego czy się ma biologiczne dzieci lub czy pracuje się w szkole, akurat w te dwie role wpadamy bardzo często.
Na drodze do balansu w pierwszej kolejności kluczowe staje się w rozpoznanie swoich Upadhi, coś do czego nie dojdziemy przez pracę z ciałem, która często gęsto też bywa zwykłym Upadhi. Tu konieczny jest intelekt, który koniec końcom też rozpoznamy jako Upadhi. Droga do Siebie, prowadzi przez siebie, przez swoje ciało i przez swoją psychologie, filozofia to mapa, instrukcja obsługi człowieka, nie przeszkoda. W końcu z map czy instrukcji składania mebli też korzystamy, bez mówienia „mi mapa nie potrzebna, całą wiedzę mam w sobie”. Ale w rzeczywistości, w której jest tylko Jedno to ani mapa, ani nauczyciel, nie jest po za Tobą, a jest Tobą. A relacje z innymi są tylko odzwierciedleniem relacji z sobą.
Bonus: rozpoznanie Upadhi w sobie, prowadzi do głębszego rozpoznania Upadhi w innych, co przeniesie się na poprawę relacji najpierw w rodzinie potem dalej. Kiedy zobaczymy siebie z poziomu serca, to i innych nie ważne jak „złych” też zaczniemy postrzegać z poziomu serca. Może rozwiązaniem jest mniej polityki, a więcej Miłości. Droga, na której obecnie jesteśmy jako kraje i społeczności, dzięki mapie historii, wiemy dokąd prowadzi. Z drugiej strony miłość to nie leżenie plackiem i pozwalanie by walce po nas jechały, dualność wcale nie jest tak czarno biała, a paradoks i abstrakcja, bywają naprawdę piękne.
Życie staje się naprawdę proste kiedy nic nie musisz robić, zmieniać i nad niczym pracować, kiedy nie ma procesu i nie ma drogi, a jedynie co pozostaje to rozpoznać co Jest. Puścić i lecieć. Postrzeganie własnych Upadhi nie sprawi że przestaniesz istnieć, a jedynie pozwoli zdać sobie sprawę że to co wewnątrz, też istnieje – może nawet trochę bardziej, niż wszystkie Twoje zmienne Upadhi, które cię nie definiują.
Hari Om Tat Sat.
Comments